Kilka tygodni temu wybraliśmy się z małżonkiem zerknąć na trzeci już na naszej liście kraj azjatycki. Zerknąć to rzeczywiście najodpowiedniejsze określenie – 72 godziny w Tajpej pozwoliły nam ledwie musnąć wspaniałości, które Tajwan ma do zaoferowania.
Spędziliśmy weekend, próbując osobliwości, które lokalna kuchnia ma do zaoferowania (mówię o was, śmierdzące tofu, stuletnie jajo i kacza krwi!), oraz włócząc się po muzeach, herbaciarniach i małych sklepikach. Podczas jednej z takich wędrówek, po starej części miasta, nasza przyjaciółka i przewodniczka wspomniała, że chciałaby wstąpić do sklepu z materiałami. Można się domyślić, że oczywiście jej odmówiłam i że wcale nie piszczałam z zachwytu.
A couple of weeks ago, my husband and I decided to take a peek at the third Asian county on our list. Peek is a pretty appropriate word, since 72 hours let us barely scratch the surface of Taipei, the capital city of Taiwan. We spent our weekend trying culinary peculiarities (I am looking at you, stinky tofu, century egg and solidified duck blood!), and visiting museums, tea rooms and cute shops. During our stroll through the old part of the city, our friend and guide mentioned that she'd like to visit a fabric shop. You can imagine that I refused, and wasn't squirming with happiness.
Sklep zajmował cały budynek i znaleźć można w nim było wszystko, od wodoodpornych tkanin przypominających te na namioty, po jedwabie przeznaczone na tradycyjne azjatyckie stroje. Niekończące się wąskie korytarzyki zapchane były belami materiału. Mimo że miałam zauważalny obłęd w oku, byłam dzielna i nie wydałam ani jednego tajwańskiego dolara.
The shop turned out to be a whole big building with everything you can dream of, from waterproof, tent-like fabrics to silks with traditional patterns. Never-ending narrow corridors were jam-packed with bales of fabric. Despite the mad fever it caused, I was brave and didn't spend a single taiwanese dollar.
Wychodząc stamtąd, zahaczyliśmy jeszcze o mały sklepiczek, w którym dominowały pastelowe, wzorzyste bawełny. Tam po raz drugi moja silna wolna została wystawiona na ciężką próbę. Przetrwałam!
One our way out, we stepped into a small shop with pastel-colored, patterned cottons. Once again, my strong will was challenged, but I resisted!
Jakie ładne określenie, turystyka tekstylna ;) Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zwiedzić azjatyckie sklepiki z tkaninami. To chyba powoli robi się tradycja przy odwiedzaniu nowych miejsc ;)
Ooo, byłaś w Tajpej? Jakie wrażenia? :) Mnie w ryzach trzymała myśl, że między Tajwanem a domem czeka nas kilka lotów, a sztuka nadbagażu to 100 dolarów (oczywiście jedną już mamy, teraz staramy się nie nazbierać kolejnej)…
Har har har ;] Ja też będę zadawać pytania i zmuszać do śpiewu (choć może nie w norebang :P)! A chwilowo zaczynam mieć rozdwojenie jaźni, rozmawiając z każdym z Was z osobna, dwoma różnymi kanałami ;-)
Niestety, mam wyjątkowego męża. Gotuje i pozwala mu się wtrącać do garów. Co gorsza, zazwyczaj gotujemy razem i nawzajem się sobie wtrącamy do garów. W ogóle u nas jest demokratycznie i egalitarnie do obrzydliwości – patologia, bez dwóch zdań.
Koszmar!- zakrzyknę, przykładając grzbiet dłoni do czoła :D My wszystko robimy razem, ale w garach gram pierwsze sztućce, to jest skrzypce. Ku radości zgromadzonych.
Gdzieś mi mignęło na blogu, że Małżonka unika ;-) To ciesz się pan, żeś żonaty, bo jak moje koleżanki zwęszą, że pan tak kozaczysz, to się pan nie opędzisz. I nie ma to tamto, że w Korei i że daleko.
Dobrze Ci mignęło. Sałaty robi świetne, generalnie dobrze pichci, ale nie lubi. A ja uwielbiam. Dawaj te koleżanki, jak im zaczną dżinsy się nie dopinać, to nawet koleżanka z Silvercrestem nie pomoże. Wstawiać kliny i wszywać gumkę w talii można tylko do pewnego etapu. Potem Greenpeace wrzuca z powrotem do morza.
Hihi, autochtoni mnie od tygodnia straszą, ale dziękuję za troskę :)) U nas na wsi też się zrobiło okrutnie zimno, skandaliczne są przeciągi na tych wygolonych polach ryżowych, ale chyba rzeczywiście zasługuję na cieplejsze rękawiczki. I liczę, że na targu świątecznym będą grzane alkohole ;-)
Nie pamiętam uczestniczących nacji, ale oby byli Niemcy lub Austriacy. A o wkładach poważnie mówię, na pewno widziałaś. Są od malutkich do rękawiczek czy skarpet, do całych pasów, albo plastrów. I już można wtedy w mini na mrozie śmigać :D
Uwielbiam szyć z kolorowych i wzorzystych materiałów. Uwielbiam też swój arizoński ogródek oraz gotowanie tego, co w tym ogródku wyrosło. Na co dzień marzę, żeby zostać bohaterką filmu Wesa Andersona.
Jakie ładne określenie, turystyka tekstylna ;) Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zwiedzić azjatyckie sklepiki z tkaninami. To chyba powoli robi się tradycja przy odwiedzaniu nowych miejsc ;)
OdpowiedzUsuńZałóżmy biuro podróży specjalizujące się w turystyce tekstylnej!
UsuńNo dobra, ale w którym kraju widziałaś emotikonki KAKAO :)?
OdpowiedzUsuńGratuluję silnej woli :) Ja tam poległam, pokusa była zbyt silna :)
OdpowiedzUsuńOoo, byłaś w Tajpej? Jakie wrażenia? :)
UsuńMnie w ryzach trzymała myśl, że między Tajwanem a domem czeka nas kilka lotów, a sztuka nadbagażu to 100 dolarów (oczywiście jedną już mamy, teraz staramy się nie nazbierać kolejnej)…
Lecimy do RP w połowie grudnia, jeżeli to nie bela jedwabiu, to możemy pomóc :)
UsuńDzięki dzięki, ale ja wracam do Stanów :) Choć jeśli Dongdeamun rozmiękczy moją silną wolę, to chyba będę musiała objuczyć Was jakimś skrawkiem ;-)
UsuńTo daj znać Małżonce na maila, czy Ci timing odpowiada w sobotę :)
UsuńPisząc ten komentarz, zorientowałam się, że jeszcze tego nie zrobiłam – właśnie naprawiłam zaniedbanie :)
UsuńA ja właśnie doczytałem o korekcie, więc teraz sprawdzam każdą literkę, zanim coś wyślę :D
UsuńOj tam, oj tam. Znaczy, dbałość o słowo pisane – tak, paranoja – nie :D
UsuńMam nadzieję, ze wyśpiewasz wszystko w sobotę, jak to proofreader i mistress, tfu!- seamstress, daje sobie radę na obczyźnie :)
UsuńHar har har ;] Ja też będę zadawać pytania i zmuszać do śpiewu (choć może nie w norebang :P)! A chwilowo zaczynam mieć rozdwojenie jaźni, rozmawiając z każdym z Was z osobna, dwoma różnymi kanałami ;-)
UsuńNie spotkałem jeszcze w życiu kobiety, dla której komunikacja wielokanałowa stanowiłaby jakikolwiek problem ;)
UsuńZainstaluj sobie Kakao jeszcze :D
Tia, natomiast trzecią ręką pracuję, czwartą nadzoruję męża gotującego obiad, a piątą piszę notkę na bloga ;-)
UsuńMąż wymaga nadzoru w kuchni?? Nie wierzę!
UsuńPopędzenia (byłam BARDZO głodna).
UsuńTo mów po ludzku, a nie straszysz, że masz wyjątkowego męża. Wyjątkowego, że gotuje i pozwala mu się wtrącać do garów. Ja odganiam warząchwią :D
UsuńNiestety, mam wyjątkowego męża. Gotuje i pozwala mu się wtrącać do garów. Co gorsza, zazwyczaj gotujemy razem i nawzajem się sobie wtrącamy do garów. W ogóle u nas jest demokratycznie i egalitarnie do obrzydliwości – patologia, bez dwóch zdań.
UsuńKoszmar!- zakrzyknę, przykładając grzbiet dłoni do czoła :D
OdpowiedzUsuńMy wszystko robimy razem, ale w garach gram pierwsze sztućce, to jest skrzypce.
Ku radości zgromadzonych.
Gdzieś mi mignęło na blogu, że Małżonka unika ;-) To ciesz się pan, żeś żonaty, bo jak moje koleżanki zwęszą, że pan tak kozaczysz, to się pan nie opędzisz. I nie ma to tamto, że w Korei i że daleko.
UsuńDobrze Ci mignęło. Sałaty robi świetne, generalnie dobrze pichci, ale nie lubi. A ja uwielbiam. Dawaj te koleżanki, jak im zaczną dżinsy się nie dopinać, to nawet koleżanka z Silvercrestem nie pomoże. Wstawiać kliny i wszywać gumkę w talii można tylko do pewnego etapu.
UsuńPotem Greenpeace wrzuca z powrotem do morza.
Tak gwoli przypomnienia- w Seulu jest zimniej niż w Busan, kup sobie może w DAISO rozgrzewające wkłady do rękawiczek na jutro :)
OdpowiedzUsuńHihi, autochtoni mnie od tygodnia straszą, ale dziękuję za troskę :)) U nas na wsi też się zrobiło okrutnie zimno, skandaliczne są przeciągi na tych wygolonych polach ryżowych, ale chyba rzeczywiście zasługuję na cieplejsze rękawiczki. I liczę, że na targu świątecznym będą grzane alkohole ;-)
UsuńNie pamiętam uczestniczących nacji, ale oby byli Niemcy lub Austriacy.
UsuńA o wkładach poważnie mówię, na pewno widziałaś. Są od malutkich do rękawiczek czy skarpet, do całych pasów, albo plastrów. I już można wtedy w mini na mrozie śmigać :D
Wiesz, że masz Kubek z błędem ortograficznym, nie? :P
UsuńNie doczytałem. Ależ czyż nie czyni go to tym bardziej produktem unikalnym?
UsuńZ pewnością. Tak czy siak, zazdrość przeze mnie przemawia.
Usuńhttps://plus.google.com/u/0/+iDziesiec/posts/MSjdcH2XoGF?pid=6088658432546508898&oid=116816176774630698997
Usuńgdzie ten błąd?
a tu: http://sjp.pwn.pl/zasady/;629516
Usuńja nie kończyłem polonistyki, ale dla mnie to
UsuńGdy imiesłów użyty jest w znaczeniu czasownikowym, dopuszczalne jest jednak stosowanie pisowni rozdzielnej.
Gramatyczny nazizm i żadnych wyjątków!
UsuńPrzez zazdrość zaprzaństwo, warcholstwo i drobnomieszczaństwo przez Ciebie przemawia :D
UsuńŻeby tylko! Takoż chamstwo i pieniactwo.
UsuńTylko wtedy, gdy kujesz(od kujnąć) współbiesiadnika łokciem pod żebra ;)
UsuńNo regrets :P
UsuńApologies granted, since you were having a drink taken ;)
OdpowiedzUsuńaye aye.
Usuń