turystyka tekstylna: Tajpej | textile tourism: Taipei

/
38 Comments






















Kilka tygodni temu wybraliśmy się z małżonkiem zerknąć na trzeci już na naszej liście kraj azjatycki. Zerknąć to rzeczywiście najodpowiedniejsze określenie – 72 godziny w Tajpej pozwoliły nam ledwie musnąć wspaniałości, które Tajwan ma do zaoferowania.



Spędziliśmy weekend, próbując osobliwości, które lokalna kuchnia ma do zaoferowania (mówię o was, śmierdzące tofu, stuletnie jajo i kacza krwi!), oraz włócząc się po muzeach, herbaciarniach i małych sklepikach. Podczas jednej z takich wędrówek, po starej części miasta, nasza przyjaciółka i przewodniczka wspomniała, że chciałaby wstąpić do sklepu z materiałami. Można się domyślić, że oczywiście jej odmówiłam i że wcale nie piszczałam z zachwytu.

A couple of weeks ago, my husband and I decided to take a peek at the third Asian county on our list. Peek is a pretty appropriate word, since 72 hours let us barely scratch the surface of Taipei, the capital city of Taiwan. We spent our weekend trying culinary peculiarities (I am looking at you, stinky tofucentury egg and solidified duck blood!), and visiting museums, tea rooms and cute shops. During our stroll through the old part of the city, our friend and guide mentioned that she'd like to visit a fabric shop. You can imagine that I refused, and wasn't squirming with happiness.


Sklep zajmował cały budynek i znaleźć można w nim było wszystko, od wodoodpornych tkanin przypominających te na namioty, po jedwabie przeznaczone na tradycyjne azjatyckie stroje. Niekończące się wąskie korytarzyki zapchane były belami materiału. Mimo że miałam zauważalny obłęd w oku, byłam dzielna i nie wydałam ani jednego tajwańskiego dolara.

The shop turned out to be a whole big building with everything you can dream of, from waterproof, tent-like fabrics to silks with traditional patterns. Never-ending narrow corridors were jam-packed with bales of fabric. Despite the mad fever it caused, I was brave and didn't spend a single taiwanese dollar. 



















































Wychodząc stamtąd, zahaczyliśmy jeszcze o mały sklepiczek, w którym dominowały pastelowe, wzorzyste bawełny. Tam po raz drugi moja silna wolna została wystawiona na ciężką próbę. Przetrwałam!

One our way out, we stepped into a small shop with pastel-colored, patterned cottons. Once again, my strong will was challenged, but I resisted!
























You may also like

38 komentarzy:

  1. Jakie ładne określenie, turystyka tekstylna ;) Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zwiedzić azjatyckie sklepiki z tkaninami. To chyba powoli robi się tradycja przy odwiedzaniu nowych miejsc ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Załóżmy biuro podróży specjalizujące się w turystyce tekstylnej!

      Usuń
  2. No dobra, ale w którym kraju widziałaś emotikonki KAKAO :)?

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluję silnej woli :) Ja tam poległam, pokusa była zbyt silna :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, byłaś w Tajpej? Jakie wrażenia? :)
      Mnie w ryzach trzymała myśl, że między Tajwanem a domem czeka nas kilka lotów, a sztuka nadbagażu to 100 dolarów (oczywiście jedną już mamy, teraz staramy się nie nazbierać kolejnej)…

      Usuń
    2. Lecimy do RP w połowie grudnia, jeżeli to nie bela jedwabiu, to możemy pomóc :)

      Usuń
    3. Dzięki dzięki, ale ja wracam do Stanów :) Choć jeśli Dongdeamun rozmiękczy moją silną wolę, to chyba będę musiała objuczyć Was jakimś skrawkiem ;-)

      Usuń
    4. To daj znać Małżonce na maila, czy Ci timing odpowiada w sobotę :)

      Usuń
    5. Pisząc ten komentarz, zorientowałam się, że jeszcze tego nie zrobiłam – właśnie naprawiłam zaniedbanie :)

      Usuń
    6. A ja właśnie doczytałem o korekcie, więc teraz sprawdzam każdą literkę, zanim coś wyślę :D

      Usuń
    7. Oj tam, oj tam. Znaczy, dbałość o słowo pisane – tak, paranoja – nie :D

      Usuń
    8. Mam nadzieję, ze wyśpiewasz wszystko w sobotę, jak to proofreader i mistress, tfu!- seamstress, daje sobie radę na obczyźnie :)

      Usuń
    9. Har har har ;] Ja też będę zadawać pytania i zmuszać do śpiewu (choć może nie w norebang :P)! A chwilowo zaczynam mieć rozdwojenie jaźni, rozmawiając z każdym z Was z osobna, dwoma różnymi kanałami ;-)

      Usuń
    10. Nie spotkałem jeszcze w życiu kobiety, dla której komunikacja wielokanałowa stanowiłaby jakikolwiek problem ;)
      Zainstaluj sobie Kakao jeszcze :D

      Usuń
    11. Tia, natomiast trzecią ręką pracuję, czwartą nadzoruję męża gotującego obiad, a piątą piszę notkę na bloga ;-)

      Usuń
    12. Mąż wymaga nadzoru w kuchni?? Nie wierzę!

      Usuń
    13. Popędzenia (byłam BARDZO głodna).

      Usuń
    14. To mów po ludzku, a nie straszysz, że masz wyjątkowego męża. Wyjątkowego, że gotuje i pozwala mu się wtrącać do garów. Ja odganiam warząchwią :D

      Usuń
    15. Niestety, mam wyjątkowego męża. Gotuje i pozwala mu się wtrącać do garów. Co gorsza, zazwyczaj gotujemy razem i nawzajem się sobie wtrącamy do garów. W ogóle u nas jest demokratycznie i egalitarnie do obrzydliwości – patologia, bez dwóch zdań.

      Usuń
  4. Koszmar!- zakrzyknę, przykładając grzbiet dłoni do czoła :D
    My wszystko robimy razem, ale w garach gram pierwsze sztućce, to jest skrzypce.
    Ku radości zgromadzonych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdzieś mi mignęło na blogu, że Małżonka unika ;-) To ciesz się pan, żeś żonaty, bo jak moje koleżanki zwęszą, że pan tak kozaczysz, to się pan nie opędzisz. I nie ma to tamto, że w Korei i że daleko.

      Usuń
    2. Dobrze Ci mignęło. Sałaty robi świetne, generalnie dobrze pichci, ale nie lubi. A ja uwielbiam. Dawaj te koleżanki, jak im zaczną dżinsy się nie dopinać, to nawet koleżanka z Silvercrestem nie pomoże. Wstawiać kliny i wszywać gumkę w talii można tylko do pewnego etapu.
      Potem Greenpeace wrzuca z powrotem do morza.

      Usuń
  5. Tak gwoli przypomnienia- w Seulu jest zimniej niż w Busan, kup sobie może w DAISO rozgrzewające wkłady do rękawiczek na jutro :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihi, autochtoni mnie od tygodnia straszą, ale dziękuję za troskę :)) U nas na wsi też się zrobiło okrutnie zimno, skandaliczne są przeciągi na tych wygolonych polach ryżowych, ale chyba rzeczywiście zasługuję na cieplejsze rękawiczki. I liczę, że na targu świątecznym będą grzane alkohole ;-)

      Usuń
    2. Nie pamiętam uczestniczących nacji, ale oby byli Niemcy lub Austriacy.
      A o wkładach poważnie mówię, na pewno widziałaś. Są od malutkich do rękawiczek czy skarpet, do całych pasów, albo plastrów. I już można wtedy w mini na mrozie śmigać :D

      Usuń
    3. Wiesz, że masz Kubek z błędem ortograficznym, nie? :P

      Usuń
    4. Nie doczytałem. Ależ czyż nie czyni go to tym bardziej produktem unikalnym?

      Usuń
    5. Z pewnością. Tak czy siak, zazdrość przeze mnie przemawia.

      Usuń
    6. https://plus.google.com/u/0/+iDziesiec/posts/MSjdcH2XoGF?pid=6088658432546508898&oid=116816176774630698997

      gdzie ten błąd?

      Usuń
    7. a tu: http://sjp.pwn.pl/zasady/;629516

      Usuń
    8. ja nie kończyłem polonistyki, ale dla mnie to

      Gdy imiesłów użyty jest w znaczeniu czasownikowym, dopuszczalne jest jednak stosowanie pisowni rozdzielnej.

      Usuń
    9. Gramatyczny nazizm i żadnych wyjątków!

      Usuń
    10. Przez zazdrość zaprzaństwo, warcholstwo i drobnomieszczaństwo przez Ciebie przemawia :D

      Usuń
    11. Żeby tylko! Takoż chamstwo i pieniactwo.

      Usuń
    12. Tylko wtedy, gdy kujesz(od kujnąć) współbiesiadnika łokciem pod żebra ;)

      Usuń
  6. Apologies granted, since you were having a drink taken ;)

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.