Jak zapowiadałam, uszyłam kolejną torbę. Paski w niebieskościach z granatową podszewką, dwie kieszonki. Jest obszerniejsza niż moja, zmieszczą się w niej nie tylko szersza i trochę bardziej heavy duty mata, ale pewnie też ręczniczek albo jogaciuchy.




Właśnie wszyłam pierwszą w życiu i w dodatku własną metkę. Jakie to miłe uczucie.

A do czego wszyłam, pokażę w najbliższych dniach.

Just now I have sewn in my first ever label. Moreover, it's my own! What a nice feeling.

And one of the following days I'll show you, into what piece I have sewn it in.
Jako że trzy razy w tygodniu dosłownie chodzę na jogę, a taszczenie pod pachą wściekle pomarańczowej maty jest niezbyt wygodne i przyciąga niepożądane spojrzenia, postanowiłam uszyć torbę.





Nie mogłam się oprzeć tej miękkiej, dwustronnej dzianinie.
Remedium na frustrację szyciową? Nowe tkaniny i nowe projekty. Zgodnie z tą myślą przywlokłam dzisiaj do domu stosik materiałów.
Dzisiaj udzieliłam sama sobie lekcji pouczającej a bolesnej. Najwyraźniej dolna część mojego ciała jest o rozmiar (a może nawet rozmiar i pół!) większa od części górnej. Sczeźnij, odrysowywanie wykroju według przyzwyczajeń. Próbuję się pocieszać, że może to projektant modelu #129 z lutowej „Burdy” zaszalał tu i ówdzie; co jednak nie zmienia faktu, że nie wcisnę zadka w spodnie z granatowej bawełny w drobne kremowe serduszka, choćby nie wiem co.

Skończę je po to tylko, żeby przekonać mężową siostrę, wąską w biodrach i innych strategicznych miejscach, że zawsze marzyła o elemencie garderoby w tak infantylny print.


Today I taught myself a very educational and painful lesson. Apparently the bottom part of my body is one size bigger (or maybe even one and a half!) than the top part. Go to hell, cutting out patterns based on habits. I try to consolate myself, that maybe it was the designer of the model #129 from the Febuary issue of „Burda”, who went crazy here and there; it doesn’t really matter though, since I won’t squeeze my bum into the beautiful pair of pants made out of heart-patterned dark blue cotton. Sigh.

I will finish this project only to convince my narrow in hips and other strategic points sister-in-law, that she’s always dreamt of a piece of garment with such infantile print.
Z miejsca zakochałam się w tym materiale. I od razu wiedziałam, że nadaje się tylko na lekką, niezbyt poważną, może trochę pin-upową sukienkę. „Burda” 07/2012 podała pomocną dłoń, przedrukowując oryginalny wykrój z lat 50. (swoją drogą, przeraża mnie rysunek modelki z oryginalnego wydania).

Popełniłam niestety trochę niedoskonałości podczas szycia, więc kiedy noszę tę sukienkę, staram się jej nie przyglądać zbyt dokładnie, ale bez względu na to jest bardzo wdzięczna w noszeniu (oczywiście jeśli jesteś kobietą, która nie zrezygnuje ze stanika do sukienki bez pleców, będziesz się musiała trochę nagimnastykować) i zbiera komplementy, aż furczy. Planuję uszyć ten model raz jeszcze, tym razem już jak trzeba i z podszewką; mam już nawet materiał w liski, tylko co z tego, skoro ten kupon leżakuje sobie jakieś 10.000 km ode mnie. Wzdech.

100% bawełna.


The fabric was love at first sight. I also immediately realized that it would be perfect for a light, not so serious, maybe slightly pin-up dress. „Burda” 07/2012 offered me a helping hand by reprinting an original pattern from the 1950s.

Unfortunately I commited a couple of imperfections while sewing, so when I wear this dress, I try to not look too closely at it. However it is very nice to wear (of course if you are a woman, who does not give up a bra underneath a backless dress, you are going to work a bit on this issue) and receives a looot of compliments. I plan on making this model once again, this time properly and with lining; I even know what fabric I want to use (foxesfoxesfoxes), but unfortunately it got stuck 6.000 miles away from here. Sigh.

100% cotton.



Kocham kieszenie, i to we wszystkich możliwych częściach garderoby; gdyby to tylko miało jakiś sens, zamontowałabym je i w majtkach. Nawet moja sukienka na ślub* miała kieszenie, żeby w razie potrzeby mieć gdzie wetknąć stremowane ręce. W związku z tym chyba tylko gorączkową euforią początkującej krawcowej można wytłumaczyć fakt, że w kilku pierwszych sukienkach kieszeni nie umieściłam. Nie z braku umiejętności, a z idiotycznego przeoczenia.

Jedną z tych sukienek jest poniższa. Ponownie model #133 z „Burdy” 08/2012, tym razem spódnica wiernie za wykrojem, acz nieco krótsza, natomiast zrezygnowałam z rękawków i zmodyfikowałam tył (zapina się u góry na dwa guziczki obciągnięte materiałem, co ze względu na kwiecistość materiału chyba trudno na zdjęciach wypatrzyć).

100% bawełna.


* W opozycji do sukni ślubnej – która jest wielką bezą wymagającą zastępu dwórek przy każdej wyprawie do łazienki – sukienka na ślub jest kreacją wygodną i skromną.


I love pockets, and it applies to all pieces of garment; if it made any sense, I would add them also in panties. Even my wedding dress had pockets, to leave open the possibility of hiding somewhere my jittered hands. This said, I think that the only explanation why I haven’t added pockets in the first couple of dresses I made was a euphoric state of a beginner seamstress. It wasn’t a lack of skills, just overlooking.

One of those dresses is the one below. Again model #133 from „Burda” 08/2012, this time the skirts is faithful to the original pattern, a little bit shorter though, I dropped cap sleeves and modified the back (there are two buttons on top, which are quite hard to spot on this very flowery fabric).

100% cotton.




Obsługiwane przez usługę Blogger.